Dzień Języka Ojczystego

Dzień Języka Ojczystego w teatrze

W dniu 28.02.br. uczniowie klas 5b i 5c wzięli udział w Dniu Języka Ojczystego w Teatrze im. W. Siemaszkowej w Rzeszowie. W programie  wydarzenia było m. in. pisanie Uniwersyteckiego Dyktanda dla Polski (autorami byli doktoranci z UR, zaś dyktował je Józef Hamkało – aktor Teatru im. W. Siemaszkowej) w czterech kategoriach:

  1. Mocarz ortografii – uczniowie (szkoła podstawowa).
  2. Mocarz ortografii – uczniowie (szkoła ponadpodstawowa).
  3. Mocarz ortografii – studenci.
  4. Mocarz ortografii – pozostali nieustraszeni.

Wśród 195 uczestników 14 chętnych uczniów klas piątych walczyło o tytuł Mocarza ortografii w kategorii szkół podstawowych, w zmaganiach z ortografią towarzyszyły im też panie E. Zakorczmenna i T. Trela, które dołączyły do grona pozostałych nieustraszonych.

Wszyscy mieli okazję obejrzeć odcinek specjalny „Mody na język polski”, podczas którego redaktor Adam Bienias rozmawiał z profesorem dr hab. Kazimierzem Ożogiem z Uniwersytetu Rzeszowskiego. Czas oczekiwania na wyniki dyktanda uatrakcyjnił występ pracowników Instytutu Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego, którzy przybliżyli zgromadzonym XVI-wieczną polszczyznę w muzycznej interpretacji Trenów Jana Kochanowskiego.

Wprawdzie nie udało się stanąć na podium, ale i tak wszystkich uczestników można nazwać „mocarzami” – o bardzo dużym stopniu trudności świadczy poniższy tekst dyktanda:

Ponadpięćsetletnie apoftegmaty unaoczniają niemalże czarnoksięskie sztuczki, stosowane przez nauczone wielopokoleniowym doświadczeniem szeptuchy. Prócz niewymyślnych guseł, takich jak rozsmarowywanie uschłych rozmnóżek kozłka na chwoście buhaja dla wysokowydajnego żęcia pszenicy czy bez mała alchemicznych zabiegów z wykorzystaniem cząbru, ostrężyn i rzeżuchy, których arcynieoczywistym efektem był hartowany potaż, ich nadprzyrodzone rzemiosło obejmowało nawet znawstwo sposobów rozkochiwania w sobie hożych absztyfikantów. Słowiańskie znachorki z wirtuozerską precyzją korzystały z ekstraordynaryjnych mocy przeróżnych ziół, w tym przede wszystkim polnych nasięźrzałów. Choć sposób ten mógłby się wydawać błahy, okazywał się dla niebożątek nie lada wspomożeniem. Wystarczyło znęcić utuczonego chobołda gomółką twarożku, a następnie zażądać, by wskazał rozłóg feerycznych afrodyzjaków. Z zebranego ususzonego kwiecia, anyżu i jarzyn należało uwarzyć bulion i podać go ukochanemu, gdy tylko zapadnie przedwieczorny półzmierzch. Na ogół już o brzasku luby skwapliwie proponował rychłą swadźbę. Można było się wówczas śmiało radować perspektywą ze wszech miar udanego pożycia i wzbogacenia chudoby o przydatny szczebrzuch.


 

 

Skip to content